Tuesday, October 5, 2010

Afgańska Kalka

Na początku sierpnia świat obiegła informacja o rozstrzelaniu grupy obcokrajowców z organizacji International Assistance Mission (IAM), którzy nieśli pomoc medyczną ludziom żyjącym w odległych, górskich regionach Afganistanu. Podkreślano, iż wydarzyło się to w dotychczas spokojnej prowincji Badachszan oraz powielano oficjalne wypowiedzi rzecznika Talibów, który wziął odpowiedzialność za zabójstwo dopiero wtedy, gdy informacja pojawiła się w mediach, a więc dwa dni po zamachu.
Najpierw posądzał lekarzy o działalność misyjną, co miały potwierdzać znalezione przy nich perskie tłumaczenia Biblii, potem zaś zmienił oskarżenie na szpiegostwo, czego absurdalnym dowodem miały być posiadane przez nich mapy i telefony satelitarne. Wkomponowało się to w typowo propagandowe wyjaśnianie motywów stojących za atakami na obcokrajowców w Afganistanie - fałszywe zarzuty o apostolstwo albo szpiegostwo.

Wydarzenie, potępione przez środowisko międzynarodowe i przedstawicieli afgańskiego rządu (choć sam prezydent Karzaj wyjątkowo milczał) szybko zniknęło z gazet, mimo iż nie był to kolejny "epizod", w którym giną lokalni pracownicy zagranicznego NGO, lecz najtragiczniejszy zamach na działaczy humanitarnych w ciągu całego okresu, trwającej już trzy dekady wojny afgańskiej. Zasługiwał więc na dokładniejszą analizę i poddanie w wątpliwość dość niejasnych wypowiedzi przedstawiciela kandaharskich Talibów z Quetty, formalnych przywódców ruchu, którzy posiadają jednak niewielkie wpływy w regionie, gdzie doszło do zabójstwa.
Tak się nie stało, poza nielicznymi wyjątkami. Na pierwszy plan wyszły dość jednoznaczne interpretacje, utrzymane w terminologii wojen religijnych - z jednej strony oczerniające ofiary jako nieodpowiedzialnych chrześcijan, którzy pod pozorem pomocy prowadzą działalność misyjną, z drugiej ugruntowujące stereotyp bestialskich Talibów, którzy zabijają każdego napotkanego obcokrajowca, bez względu na jego działalność na miejscu.

Aby zrozumieć szok i oburzenie, które wywołało to morderstwo wśród ludzi w Afganistanie, wywodzących się z różnych kręgów społecznych - zarówno pracowników sektora humanitarnego, jak i komendantów Sojuszu Północnego czy samych Talibów - należy zwrócić uwagę, że wśród ofiar było dwóch lekarzy-weteranów, którzy wraz ze swymi żonami niemal całe życie mieszkali w Afganistanie, tam też dorastały ich dzieci. Dan Terry oraz Tom Little, przyjechali do Kabulu w latach 70., przetrwali przewrót wojskowy w 1978 roku, inwazję Sowietów, wojnę domową, rządy Talibów oraz obecne dość niespokojne czasy. Przez te wszystkie lata pomogli niezliczonej ilości ludzi, mieli przyjaciół w każdym regionie, a nazwisko Dana Terry'ego, który spędził w Afganistanie prawie 40 lat, było znane połowie afgańskich komendantów z odległych zakątków kraju.

Jednym z takich miejsc jest Nuristan, prowincja niebieskookich. Lekarze, nie pierwszy raz zaproszeni przez miejscową ludność, prowadzili tzw. „terapię wzroku”, z której słynęła organizacja IAM. Na piechotę lub konno docierali do dalekich wsi, a spotkanie z nimi było dla wielu jedyną szansą na walkę z nieuchronną ślepotą. Na początku sierpnia wracali jeepami do Kabulu przez sąsiednią prowincję Badachszan, paradoksalnie wybraną ze względu na bezpieczeństwo. Byli jeszcze niedaleko granicy Nuristanu, gdy wydarzyła się tragedia - zginęło sześcioro Amerykanów, dwóch Afgańczyków, Brytyjka i Niemka.

Wedle relacji afgańskiego kierowcy - jedynego który przeżył napad - odpoczywali przed dalszą podróżą, po przedarciu się przez wezbraną rzekę. Nagle zjawiła się uzbrojona grupa, żądając telefonów satelitarnych i rozstrzeliwując wszystkich po kolei oraz wysadzając granatem jeepa, w którym ukryły się kobiety. On sam zaczął cytować wersety Koranu z rękami uniesionymi w górze, co jak twierdzi, uratowało mu życie. Napastnicy zabrali go z sobą, aby po kilku godzinach marszu dołączyć do innej grupy, gdzie został wypytany szczegółowo o wiarę i rodzinę. Wreszcie, po odebraniu kilkudziesięciu dolarów i ślubnej obrączki puścili go wolno, zastraszając, by więcej nie pracował dla obcokrajowców.
Wśród napastników rozpoznał jednego z mężczyzn, których podwozili po drodze zanim nie zatrzymał ich wysoki poziom wody w rzece. Uważa, że byli dobrze zorganizowaną grupą bojowników, a zaraz po wydarzeniu przekazali przez radio informację o zabiciu lekarzy.
Choć większość z nich mówiła językiem Pashai, używanym w Nuristanie, przywódca wydawał pojedyncze komendy w Urdu. Nie jest to zaskakujące biorąc pod uwagę, że aktywność militarna w tym regionie jest mocno powiązana z sąsiednimi prowincjami Pakistanu.


Afghanistan Analyst Network (AAN), niezależny instytut badawczy założony w 2009 roku w Kabulu przez kilku zachodnich specjalistów od Afganistanu, znających osobiście ofiary zabójstwa, przestudiował szerzej całe wydarzenie, korzystając z własnych kontaktów wśród Talibów z Badachszanu i Nuristanu. Wątpliwości budziła zarówno pierwotna wersja afgańskiego MSW sugerująca motyw rabunkowy (wbrew pierwszym doniesieniom niewiele zostało ukradzione, np. nikt nie ruszał osobistych rzeczy ofiar), jak i rozbieżne wypowiedzi dowództwa Talibów z odległego Kandaharu. Sam przedstawiciel organizacji IAM uważa, że grupa lekarzy przypadkowo trafiła na zasadzkę przygotowaną przez zamiejscowych bojowników.

W prywatnej rozmowie z AAN jeden z przywódców Talibów z północno-wschodniego regionu kraju, stwierdził, iż wypowiedź ich rzecznika jest po prostu kłamstwem. Warto pamiętać, że Talibowie nie są jednorodną formacją, i choć wschodnie grupy formalnie uznają dowództwo z Kandaharu, ich korzenie różnią się od ruchu mułły Omara, a lokalni komendanci działają niezależnie. Sam kodeks postępowania dla talibskich bojowników, wyemitowany pod koniec 2006 roku, nie zachęca do aktywności poza własnym terytorium oraz mocno taką działalność reguluje - grupa spoza danego obszaru musi informować lokalnych komendantów i podlega ich rozkazom.

Lider Talibów działających w Badachszanie, przekazał na stronie AAN kondolencje rodzinom dziesięciu osób zabitych w jego prowincji. "Zabójstwo tych ludzi było przestępstwem. Wiem, że pracowali dla zdrowia biednych mieszkańców naszego regionu".
Po kilku dniach opublikowana została odpowiedź przedstawiciela Talibów z Nuristanu - "Sprawdziliśmy fakty dotyczące tych obcokrajowców", powiedział Qari Malang, podlegający bezpośrednio podziemnemu gubernatorowi, "nasi ludzie w regionie potwierdzili, że lekarze prowadzili działalność humanitarną w dobrej wierze i nieśli pomoc lokalnej społeczności. Co więcej, dowiedzieliśmy się, że wśród zabitych był Dan Terry, który od wielu lat pomagał mieszkańcom, także w prowincjach Kunar i Laghman oraz organizował niegdyś wsparcie finansowe dla rodzin cywili, którzy zginęli w trakcie bombardowań... Przekazujemy kondolencje rodzinom zabitych."

Talibowie przesłali również do instytutu świeżo znowelizowany kodeks postępowania mudżahedinów, jak sami siebie nazywają, który określa sposób postępowania z zagranicznymi jeńcami wojennymi. Nie odnosi się do cywili, lecz - jak słusznie napisała analityczka instytutu - należy założyć, że przysługują im co najmniej takie same prawa jak żołnierzom.
Z dokumentu jasno wynika, że możliwość egzekucji jest dopuszczalna tylko w przypadku więźnia złapanego w trakcie walki, w każdym innym wypadku musi być natychmiast przekazany ich władzom w prowincji. Co więcej, egzekucja może mieć miejsce dopiero po osądzeniu, a decyzje mogą zostać podjęte jedynie na wysokim szczeblu.
Kate Clark z AAN napisała, iż "zbrodnia była wyraźnie sprzeczna z zasadami Talibów. Inaczej mówiąc, ich rzecznik powinien ją raczej potępić, niż przyjmować za nią odpowiedzialność".
Jednak mimo głosów pochodzących od lokalnych komendantów, które nazwali zamach morderstwem i podkreślili, że nie była to operacja przeprowadzona przez Talibów z Badachszanu albo Nuristanu, przywódcy z Kandaharu nie zabrali głosu.

Na dzień przed opublikowaniem informacji w mediach, w Badachszanie krążyła plotka o zamachu. Wszyscy wiedzieli, że zginęli obcokrajowcy przy granicy z Nuristanem, nikt jednak nie znał szczegółów. Ktoś mi powiedział - widzisz, budują tu drogę do Chin, aby uzyskać bezpośredni dostęp do rynku produktów, z pominięciem Pakistanu. Nie będzie już więcej spokoju w Badachszanie. Może miał rację, niemniej jest to typowa afgańska interpretacja, zrzucająca winę za wszystko na południowego sąsiada, szczególnie w tej górskiej prowincji. Teoria trudna do utrzymania także w obliczu ostatnich wydarzeń, które można nazwać zdecydowaną poprawą stosunków między obydwoma krajami. Z jednej strony Afganistan po 45 latach uzyskał ponownie prawo do transportu przez Pakistan produktów eksportowanych do Indii, z drugiej, doszło wreszcie do spotkania szefa pakistańskich służb specjalnych ISI i prezydenta Afganistanu, po raz pierwszy od czasu amerykańskiej interwencji.
Inną tezę wysuwa Michael Semple z Carr Center for Human Rights Policy na Harvardzie, który spędził dwie dekady w Afganistanie i osobiście znał obu starszych lekarzy. Uważa, że jest to wynik rozkładu społecznego spowodowanego przez dwa konkurujące systemy, którym nie udaje się kontrolować kraju, zmierzającego w kierunku nowej odmiany wojny domowej z lat 90. Z jednej strony rząd Karzaja nie ma wpływu na bezpieczeństwo poza administracyjnymi centrami, z drugiej, Talibowie, budując podziemną władzę, nie są jeszcze wystarczająco silni, aby wypełnić istniejącą po rządzie lukę. Mogą w nią wkraczać siły, które czują się bezkarne zabijając bezbronnych lekarzy, mężczyzn i kobiety, obcokrajowców i Afgańczyków, wolne od społecznych norm lub strachu przed prawem.

Istotnie, poza działającymi na terenie całego kraju grupami składającymi się na ruch Talibów oraz niezależną partią Hekmatyara, aktywne są lokalne ugrupowania, jak małe bojówki salafickie na pograniczu Kunaru i Nuristanu powodowane silną ideologią religijną. Ponadto relatywnie nowe zjawiska, z jednej strony tworzących się oddziałów pod wodzą byłych komendantów, którzy czuli się alienowani przy podziale władzy w 2001 roku, a z drugiej częściowo powiązanych z rządem bojowników (w oficjalnych strojach policyjnych) walczących przeciwko Talibom.
W tym kontekście zbyt dużym uproszczeniem jest wtłaczanie każdego czynu w ręce Talibów, nawet jeśli ich przedstawiciele biorą za niego rzekomą odpowiedzialność. Wiele możliwych interpretacji, które wcale nie muszą się wzajemnie wykluczać, pokazuje tylko jak bardzo złożona sytuacja panuje w kraju, co doskonale opisuje afgańskie powiedzenie - „Pod miską jest inna miska”.

Ostatniego dnia sierpnia zginęło w Badachszanie trzech lokalnych pracowników brytyjskiej organizacji Oxfam. Ich samochód wyleciał w powietrze na zdalnie sterowanej bombie w dystrykcie sąsiadującym ze stolicą prowincji Fejzabadem. W tym "incydencie" zginęli sami Afgańczycy, o ich śmierci prawie nikt już nie pisał.       

No comments:

Post a Comment