Na
początku sierpnia świat obiegła informacja o rozstrzelaniu grupy
obcokrajowców z organizacji International Assistance Mission (IAM),
którzy nieśli pomoc medyczną ludziom żyjącym w odległych,
górskich regionach Afganistanu. Podkreślano, iż wydarzyło się to
w dotychczas spokojnej prowincji Badachszan oraz powielano oficjalne
wypowiedzi rzecznika Talibów, który wziął odpowiedzialność za
zabójstwo dopiero wtedy, gdy informacja pojawiła się w mediach, a
więc dwa dni po zamachu.
Najpierw posądzał lekarzy o działalność misyjną, co miały potwierdzać znalezione przy nich perskie tłumaczenia Biblii, potem zaś zmienił oskarżenie na szpiegostwo, czego absurdalnym dowodem miały być posiadane przez nich mapy i telefony satelitarne. Wkomponowało się to w typowo propagandowe wyjaśnianie motywów stojących za atakami na obcokrajowców w Afganistanie - fałszywe zarzuty o apostolstwo albo szpiegostwo.
Najpierw posądzał lekarzy o działalność misyjną, co miały potwierdzać znalezione przy nich perskie tłumaczenia Biblii, potem zaś zmienił oskarżenie na szpiegostwo, czego absurdalnym dowodem miały być posiadane przez nich mapy i telefony satelitarne. Wkomponowało się to w typowo propagandowe wyjaśnianie motywów stojących za atakami na obcokrajowców w Afganistanie - fałszywe zarzuty o apostolstwo albo szpiegostwo.
Wydarzenie,
potępione przez środowisko międzynarodowe i przedstawicieli
afgańskiego rządu (choć sam prezydent Karzaj wyjątkowo milczał)
szybko zniknęło z gazet, mimo iż nie był to kolejny "epizod",
w którym giną lokalni pracownicy zagranicznego NGO, lecz
najtragiczniejszy zamach na działaczy humanitarnych w ciągu całego
okresu, trwającej już trzy dekady wojny afgańskiej. Zasługiwał
więc na dokładniejszą analizę i poddanie w wątpliwość dość
niejasnych wypowiedzi przedstawiciela
kandaharskich Talibów z Quetty, formalnych przywódców ruchu,
którzy posiadają jednak niewielkie wpływy w regionie, gdzie doszło
do zabójstwa.
Tak
się nie stało, poza nielicznymi wyjątkami. Na pierwszy plan wyszły
dość jednoznaczne interpretacje, utrzymane w terminologii wojen
religijnych - z jednej strony oczerniające ofiary jako
nieodpowiedzialnych chrześcijan, którzy pod pozorem pomocy prowadzą
działalność misyjną, z drugiej ugruntowujące stereotyp
bestialskich Talibów, którzy zabijają każdego napotkanego
obcokrajowca, bez względu na jego działalność na miejscu.
Aby
zrozumieć szok i oburzenie, które wywołało to morderstwo wśród
ludzi w Afganistanie, wywodzących się z różnych kręgów
społecznych - zarówno pracowników sektora humanitarnego, jak i
komendantów Sojuszu Północnego czy samych Talibów - należy
zwrócić uwagę, że wśród ofiar było dwóch lekarzy-weteranów,
którzy wraz ze swymi żonami niemal całe życie mieszkali w
Afganistanie, tam też dorastały ich dzieci. Dan Terry oraz Tom
Little, przyjechali do Kabulu w latach 70., przetrwali przewrót
wojskowy w 1978 roku, inwazję Sowietów, wojnę domową, rządy
Talibów oraz obecne dość niespokojne czasy. Przez te wszystkie
lata pomogli niezliczonej ilości ludzi, mieli przyjaciół w każdym
regionie, a nazwisko Dana Terry'ego, który spędził w Afganistanie
prawie 40 lat, było znane połowie afgańskich komendantów z
odległych zakątków kraju.
Jednym
z takich miejsc jest Nuristan, prowincja niebieskookich. Lekarze, nie
pierwszy raz zaproszeni przez miejscową ludność, prowadzili tzw.
„terapię wzroku”, z której słynęła organizacja IAM. Na
piechotę lub konno docierali do dalekich wsi, a spotkanie z nimi
było dla wielu jedyną szansą na
walkę z nieuchronną ślepotą. Na początku sierpnia wracali
jeepami do Kabulu przez sąsiednią prowincję Badachszan,
paradoksalnie wybraną ze względu na bezpieczeństwo. Byli jeszcze
niedaleko granicy Nuristanu, gdy wydarzyła się tragedia - zginęło
sześcioro Amerykanów, dwóch Afgańczyków, Brytyjka i Niemka.
Wedle
relacji afgańskiego kierowcy - jedynego który przeżył napad -
odpoczywali przed dalszą podróżą, po przedarciu się przez
wezbraną rzekę. Nagle zjawiła się uzbrojona grupa, żądając
telefonów satelitarnych i rozstrzeliwując wszystkich po kolei oraz
wysadzając granatem jeepa, w którym ukryły się kobiety.
On sam zaczął cytować wersety Koranu z
rękami uniesionymi w górze, co jak twierdzi, uratowało mu życie.
Napastnicy zabrali go z sobą, aby po kilku godzinach marszu dołączyć
do innej grupy, gdzie został wypytany szczegółowo o wiarę i
rodzinę. Wreszcie, po odebraniu kilkudziesięciu dolarów i ślubnej
obrączki puścili go wolno, zastraszając, by więcej nie pracował
dla obcokrajowców.
Wśród
napastników rozpoznał jednego z mężczyzn, których podwozili po
drodze zanim nie zatrzymał ich wysoki poziom wody w rzece. Uważa,
że byli dobrze zorganizowaną grupą bojowników,
a zaraz po wydarzeniu przekazali przez radio informację o zabiciu
lekarzy.
Choć
większość z nich mówiła językiem Pashai, używanym w
Nuristanie, przywódca wydawał pojedyncze komendy w Urdu. Nie jest
to zaskakujące biorąc pod uwagę, że aktywność militarna w tym
regionie jest mocno powiązana z sąsiednimi prowincjami Pakistanu.
Afghanistan
Analyst Network (AAN), niezależny instytut badawczy założony w
2009 roku w Kabulu przez kilku zachodnich specjalistów od
Afganistanu, znających osobiście ofiary zabójstwa, przestudiował
szerzej całe wydarzenie, korzystając z własnych kontaktów wśród
Talibów z Badachszanu i Nuristanu. Wątpliwości budziła zarówno
pierwotna wersja afgańskiego MSW sugerująca motyw rabunkowy (wbrew
pierwszym doniesieniom niewiele zostało ukradzione, np. nikt nie
ruszał osobistych rzeczy ofiar), jak i rozbieżne wypowiedzi
dowództwa Talibów z odległego Kandaharu. Sam przedstawiciel
organizacji IAM uważa, że grupa lekarzy przypadkowo trafiła na
zasadzkę przygotowaną przez zamiejscowych bojowników.
W
prywatnej rozmowie z AAN jeden z przywódców Talibów z
północno-wschodniego regionu kraju, stwierdził, iż wypowiedź ich
rzecznika jest po prostu kłamstwem. Warto pamiętać, że Talibowie
nie są jednorodną formacją, i choć wschodnie grupy formalnie
uznają dowództwo z Kandaharu, ich korzenie różnią się od ruchu
mułły Omara, a lokalni komendanci działają niezależnie. Sam
kodeks postępowania dla talibskich bojowników, wyemitowany pod
koniec 2006 roku, nie zachęca do aktywności poza własnym
terytorium oraz mocno taką działalność reguluje - grupa spoza
danego obszaru musi informować lokalnych komendantów i podlega ich
rozkazom.
Lider
Talibów działających w Badachszanie, przekazał na stronie AAN
kondolencje rodzinom dziesięciu osób zabitych w jego prowincji.
"Zabójstwo tych ludzi było przestępstwem. Wiem, że pracowali
dla zdrowia biednych mieszkańców naszego regionu".
Po
kilku dniach opublikowana została odpowiedź przedstawiciela Talibów
z Nuristanu - "Sprawdziliśmy
fakty dotyczące tych obcokrajowców", powiedział Qari Malang,
podlegający bezpośrednio podziemnemu gubernatorowi, "nasi
ludzie w regionie potwierdzili, że lekarze prowadzili działalność
humanitarną w dobrej wierze i nieśli pomoc lokalnej społeczności.
Co więcej, dowiedzieliśmy się, że wśród zabitych był Dan
Terry, który od wielu lat pomagał mieszkańcom, także w
prowincjach Kunar i Laghman oraz organizował niegdyś wsparcie
finansowe dla rodzin cywili, którzy zginęli w trakcie
bombardowań... Przekazujemy kondolencje rodzinom zabitych."
Talibowie
przesłali również do instytutu świeżo znowelizowany kodeks
postępowania mudżahedinów, jak sami siebie nazywają, który
określa sposób postępowania z zagranicznymi jeńcami wojennymi.
Nie odnosi się do cywili, lecz - jak słusznie napisała analityczka
instytutu - należy założyć, że przysługują im co najmniej
takie same prawa jak żołnierzom.
Z
dokumentu jasno wynika, że możliwość egzekucji jest dopuszczalna
tylko w przypadku więźnia złapanego w trakcie walki, w każdym
innym wypadku musi być natychmiast przekazany ich władzom w
prowincji. Co więcej, egzekucja może mieć miejsce dopiero po
osądzeniu, a decyzje mogą zostać podjęte jedynie na wysokim
szczeblu.
Kate
Clark z AAN napisała, iż "zbrodnia była wyraźnie sprzeczna z
zasadami Talibów. Inaczej mówiąc, ich rzecznik powinien ją raczej
potępić, niż przyjmować za nią odpowiedzialność".
Jednak
mimo głosów pochodzących od lokalnych komendantów, które nazwali
zamach morderstwem i podkreślili, że nie była to operacja
przeprowadzona przez Talibów z Badachszanu albo Nuristanu, przywódcy
z Kandaharu nie zabrali głosu.
Na
dzień przed opublikowaniem informacji w mediach, w Badachszanie
krążyła plotka o zamachu. Wszyscy wiedzieli, że zginęli
obcokrajowcy przy granicy z Nuristanem, nikt jednak nie znał
szczegółów. Ktoś mi powiedział - widzisz, budują tu drogę do
Chin, aby uzyskać bezpośredni dostęp do rynku produktów, z
pominięciem Pakistanu. Nie będzie już więcej spokoju w
Badachszanie. Może miał rację, niemniej jest to typowa afgańska
interpretacja, zrzucająca winę za wszystko na południowego
sąsiada, szczególnie w tej górskiej prowincji. Teoria trudna do
utrzymania także w obliczu ostatnich wydarzeń, które można nazwać
zdecydowaną poprawą stosunków między obydwoma krajami. Z jednej
strony Afganistan po 45 latach uzyskał ponownie prawo do transportu
przez Pakistan produktów eksportowanych do Indii, z drugiej, doszło
wreszcie do spotkania szefa pakistańskich służb specjalnych ISI i
prezydenta Afganistanu, po raz pierwszy od czasu amerykańskiej
interwencji.
Inną
tezę wysuwa Michael Semple z Carr Center for Human Rights Policy na
Harvardzie, który spędził dwie dekady w Afganistanie i osobiście
znał obu starszych lekarzy. Uważa, że jest to wynik rozkładu
społecznego spowodowanego przez dwa konkurujące systemy, którym
nie udaje się kontrolować kraju, zmierzającego w kierunku nowej
odmiany wojny domowej z lat 90. Z jednej strony rząd Karzaja nie ma
wpływu na bezpieczeństwo poza administracyjnymi centrami, z
drugiej, Talibowie, budując podziemną władzę, nie są jeszcze
wystarczająco silni, aby wypełnić istniejącą po rządzie lukę.
Mogą w nią wkraczać siły, które czują się bezkarne zabijając
bezbronnych lekarzy, mężczyzn i kobiety, obcokrajowców i
Afgańczyków, wolne od społecznych norm lub strachu przed prawem.
Istotnie,
poza działającymi na terenie całego kraju grupami składającymi
się na ruch Talibów oraz niezależną partią Hekmatyara, aktywne
są lokalne ugrupowania, jak małe bojówki salafickie na pograniczu
Kunaru i Nuristanu powodowane silną ideologią religijną. Ponadto
relatywnie nowe zjawiska, z jednej strony tworzących się oddziałów
pod wodzą byłych komendantów, którzy czuli się alienowani przy
podziale władzy w 2001 roku, a z drugiej częściowo powiązanych z
rządem bojowników (w oficjalnych strojach policyjnych) walczących
przeciwko Talibom.
W
tym kontekście zbyt dużym uproszczeniem jest wtłaczanie każdego
czynu w ręce Talibów, nawet jeśli ich przedstawiciele biorą za
niego rzekomą odpowiedzialność. Wiele
możliwych interpretacji, które wcale nie muszą się wzajemnie
wykluczać, pokazuje tylko jak bardzo złożona sytuacja panuje w
kraju, co doskonale opisuje afgańskie powiedzenie - „Pod
miską jest inna miska”.
Ostatniego
dnia sierpnia zginęło w Badachszanie trzech lokalnych pracowników
brytyjskiej organizacji Oxfam. Ich samochód wyleciał w powietrze na
zdalnie sterowanej bombie w dystrykcie sąsiadującym ze stolicą
prowincji Fejzabadem. W tym "incydencie" zginęli sami
Afgańczycy, o ich śmierci prawie nikt już nie pisał.
No comments:
Post a Comment