HASEEB HUMAYOON | OCTOBER 18, 2012
W prognozach na temat przyszłości
Afganistanu, błędem
jest proste odwzorowywanie jego trudnej przeszłości. Wielu ekspertów zakłada,
że kraj rozpadnie się na kawałki wraz z ostatnim żołnierzem, który wyjedzie w 2014 roku. Afgańczyków zaś
określa się
jako pozbawionych chęci
odbudowy kraju, a skorych raczej do wysadzenia wszystkiego w powietrze. Jednakże przyszłość kraju nie jest ani czarna, ani biała.
Prawda jest taka, że dzięki
transformacji, którą Afganistan przeszedł od 2001 roku odpowiedzialna polityka może dziś kształtować
jego perspektywy.
Fataliści rysują dwa możliwe scenariusze afgańskiej przyszłości: wojna domowa lub agresywny powrót Talibów. Żaden z tych scenariuszy nie brzmi przekonująco. Co ważniejsze, oderwane są absurdalnie od rzeczywistości na miejscu i zabarwione przez pogląd, że zewnętrzne czynniki determinują kierunek, w którym podąża Afganistan. Istotniejszym od tego co zdecyduje Waszyngton lub Bruksela jest pytanie czy afgańskim politykom uda się zachować i podtrzymywać polityczną stabilność w ramach porządku konstytucyjnego czy nie. I to prezydent Hamid Karzaj jest osobą z największym wpływem na rozszerzanie i legitymację systemu - lub jego nieodpowiedzialne podważenie.
Siły skumulowane w biurze prezydenckim
od 2004 roku, zamieniły Karzaja z mediatora pomiędzy różnymi spornymi stronami
(które w 2001 roku postrzegały go jako nieszkodliwego) w makiawelicznego
manipulatora swoich politycznych konkurentów i międzynarodowych stronników.
Jego otwarte konflikty z ambasadą amerykańską za rządów Busha oraz wymowne dystansowanie
od Białego Domu Obamy wyraźnie pokazują ograniczenie wpływów politycznych USA w
Afganistanie. W rzeczywistości, Prezydent Karzaj zwrócił się w stronę lokalnych
liderów jako źródła władzy, tym samym wprowadzając w afgańską politykę
chaotyczną mieszankę nepotyzmu i populizmu. W tej polityce prawdziwa władza
jest nagrodą, ale żaden z głównych liderów czy grup – prócz nihilistycznych
Talibów i byłego komendanta z czasów wojny domowej Gulbudina Hekmatyara - nie
dąży do niej z jawną siłą i przemocą. I to jest krok we właściwym kierunku.
Pozbawiona partii i trwałych
ugrupowań, polityka afgańska może wydawać się nieskoordynowana i
nieprzewidywalna. Jednakże minione osiem lat porządku konstytucyjnego dowodzi,
że wybuchające konflikty udaje się rozwiązać politycznie. W gorącym okresie
wyborów prezydenckich w 2009 roku, Atta Mohammad Noor – wpływowy poplecznik
Abdullah Abdullah, głównego kandydata opozycji – wkroczył publicznie w
niestosowny konflikt z Hanifem Atmarem, ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych
lojalnym Karzajowi. Napięcie wzrosło, a ryzyko gwałtownej kolizji między Noorem
i rządem było realne. Porządek polityczny w kraju i zachowanie polityków były
jak dotąd nieprzetestowane – oczekiwano więc trudności w uporaniu się z
potencjalnym wybuchem. A jednak, gdy tylko zaczęło wrzeć, rozpoczęto negocjacje
zmierzające do zażegnania konfliktu. Polityka wygrała z sięgnięciem po broń.
Noor wytrwał przy swoim poparciu dla opozycji, a rząd uznał jego prawo do
pozostania w ramach systemu mimo niezupełnej lojalności wobec prezydenta.
W trakcie wyborów parlamentarnych w
2010 roku, regionalni watażkowie ubiegali się o miejsca, mimo że wcześniej
optowali za pozostaniem poza prawem i poza ramami demokratycznych instytucji.
Mają obecnie wielorakie powody, aby wspierać porządek konstytucyjny: od dostępu
do władzy i prestiżu po immunitet i interesy biznesowe. Dążą do tych
przywilejów poprzez cywilne platformy, a nie korzystając z bezwzględnej siły
czy ilości ludzi pod bronią. Zachęcający to czynnik - skoro rodzący się
porządek zaoferował te wszystkie korzyści watażkom, powinien także być w stanie
pewnego dnia normalizować ich działania.
Niemniej jednak, istnieją wyzwania
dla utrzymania tej sytuacji. W ciągu ostatnich dwóch lat zwiększyła się ilość
częściowo zorganizowanych oddziałów bojowników i paramilitarnych grup – pod
różnymi nazwami takimi jak Afghan Local Police, Critical Infrastructure Police
- oraz innych dwuznacznych formacji działających poza prawem i instytucjami
nadzorczymi. Podobnie, kilku lokalnych oficjeli rozszerzyło formalne i
nieformalne wsparcie dla mobilizacji uzbrojonych grup w niektórych dystryktach
takich prowincji jak Kunduz czy Baghlan. Ich powrót do afgańskiej
rzeczywistości z obszarem działań ograniczonym do dystryktu, nie oznacza jednak
pewnych oznak zbliżającej się wojny domowej, wbrew argumentom wytoczonym w
ostatnim artykule Dextera Filkinsa w New Yorkerze i powtarzanym przez innych
komentatorów.
Wojny domowe nie wybuchają z powodu
walk na poziomie dystryktu czy prowincji, ale wtedy raczej gdy umowa podziału
władzy (lub jej kontroli) na poziomie centralnym nie gwarantuje tak potrzebnej
elastyczności i korzyści dla większości z zaangażowanych stron. Wojna domowa w
Afganistanie w latach 1992-96, której tak bardzo się obawiano, nie była
wynikiem żadnego z konfliktów na poziomie dystryktu. W rzeczywistości,
czynnikiem sprawczym i podtrzymującym wojnę była pełna przemocy przepychanka o
to, kto będzie przewodził i zajmował główne stanowiska w rządzie centralnym.
Oczywiście wkraczały w tą walkę również siły regionalne – głównie Iran i
Pakistan – poprzez poparcie dla swoich sojuszników z lat 80-ych.
Tymczasem dominującą cechą rządu
powstałego po 2001 roku była jego elastyczność – nawet pomysłowość – w
zapewnieniu każdemu kawałka tortu. Nawet ci, którzy bardzo jawnie stają przeciw
obecnemu przywództwu kraju mają bezpośredni udział w systemie, albo bliskich z
rodziny czy lojalne grupy na wysokich szczeblach rządowych. Na przykład, Generał
Dostum, otwarcie występujący przeciw Karzajowi, pobiera wysokie wynagrodzenie za
symboliczne stanowisko przy najwyższym dowódcy sił zbrojnych. Były
wice-prezydent Ahmad Zia Masood stoi aktywnie w opozycji do Karzaja, podczas
gdy jego szwagier Salahudin Rabbani przewodniczy rządowej Radzie
Bezpieczeństwa. Układ jest taki, że nawet ci lojalni wobec lidera rebeliantów
Gulbudina Hekmatyara mają duży udział we władzy w samym Kabulu i na prowincji.
W negocjacjach mogą używać zdolności zbrojnej Hekmatyara, ale raczej nie
poddadzą wszystkich swoich przywilejów, wchodząc w wojnę z innymi
frakcjami.
Afgańska polityka poplecznictwa –
gdzie z oporami przyznaje się dostęp do wpływów i głównych zasobów – także
przeciwdziała wybuchowi rozległej wojny domowej. Ci z rządu centralnego
utrzymują sieć swoich ludzi na peryferiach przyznając stanowiska w
administracji i dzieląc wynagrodzenia oficjalnie, albo po prostu wysyłając
stronnikom część własnych dochodów. Ci z prowincji robią zaś odwrotnie. Często,
dzielą zyski z lokalnych kontraktów lub rekietach ze swoimi patronami w
regionie czy w samym centrum. W dłuższej perspektywie, tego rodzaju zależności
są oczywiście wysoce niepożądane dla odpowiedzialnego i przejrzystego
rządzenia. Jednakże elastyczność sieci protekcji gwarantuje przynajmniej, że
odmienne interesy są negocjowane, a konflikty zbrojne powstrzymywane. Negatywną
konsekwencją jest oczywiście fakt, że taki system w dzisiejszym Afganistanie
nie działa z korzyścią dla całego społeczeństwa, tylko dla większości klasy
politycznej.
Nie chcę przez to powiedzieć, że
Afganistan jest w pełni stabilny. Biorąc jednak po uwagę, że stosowane
mechanizmy, wynikające z porządku konstytucyjnego i polityki patronatu,
zapewniają równowagę potencjalnie walczącym stronom, tylko zewnętrzne naciski
należy postrzegać jako zagrażające stabilności i trwałości kraju. Talibowie są
oczywiście głównym zagrożeniem, ale stopniowo przestają stanowić wyzwanie dla
rozszerzenia i stabilności porządku konstytucyjengo, ponieważ nie udało im się
zaoferować społeczeństwu akceptowalnej alternatywy. Poza tym są postrzegani
jako ruch coraz mniej spójny.
_____________
Tekst oryginalny http://www.foreignpolicy.com/articles/2012/10/18/if_you_love_afghanistan_let_it_go
O Talibach w kolejnej części tłumaczenia
artykułu
© Tłumacznie Krzysztof Lizak za zgodą
autora
No comments:
Post a Comment